Co jeśli tak naprawdę nie umieramy?
Jeśli śmierć istnieje tylko w naszej głowie?
To co mam na myśli porównałabym do np. linii czasowych w filmie "Powrót do
przyszłości", gdzie dr Emmet Brown tłumaczy Martiemu jak przez podróże w czasie powstały alternatywne rzeczywistości, które rozgałęziły się od oryginalnej
linii. Tylko co jeśli nie ma tej "oryginalnej" linii czasowej?
Albo inaczej.
Co
jeśli po śmierci nasza rzeczywistość odchodzi od tej linii?
Myślimy, że żyjemy,
dla nas czas idzie do przodu, ale tak naprawdę nasi bliscy przeżywają naszą
stratę?
Zaczęłam o tym myśleć, bo różne myśli zaprowadziły mnie do pewnego wspomnienia.
Wspomnienia, kiedy miałam próbę i byłam wtedy przekonana, że nie
obudzę się rano, a jednak stało się inaczej.
Byłam przekonana, że ilość
tabletek, które zażyłam i ilość alkoholu, którym je popiłam skończą się wiecznym
snem, a jednak obudziłam się następnego dnia. Po przebudzeniu byłam zdziwiona,
najpierw zastanawiałam się czy to nie był sen - sprawdziłam, czy na biurku leży list.
Leżał. Przeczytałam go i od razu schowałam, schowałam też opakowania po
tabletkach, nie chciałam żeby mama cokolwiek znalazła. Wtedy doszło do mnie, że
nic mi nie jest. Nic a nic. Czułam się całkowicie zdrowa. Nie bolał mnie ani
brzuch ani głowa, nie chciało mi się wymiotować, nie miałam zawrotów głowy, tak
jakby wieczorem dzień wcześniej nie wydarzyło się kompletnie nic.
Pomyślałam
wtedy, że to jakiś anioł stróż nade mną czuwa, że nie pozwolił mi jeszcze
odejść, bo coś mnie czeka. Pomyślałam, że mam do wykonania w życiu jeszcze jakąś
misję, dopóki nie pozwoli mi odejść. Wiele się później jeszcze wydarzyło, ale to
innym razem. Najważniejsze teraz - jak patrzę na to z perspektywy czasu? W końcu
od tamtego "wydarzenia" minęło już 3,5 roku.
To dziwne, że po takiej "kolacji" wstałam jak nowo narodzona, ani tuż po, ani później na przestrzeni kilku tygodni nie
miałam żadnych dolegliwości czy konsekwencji mojej decyzji. Życie toczyło
się jak do tej pory.
Co jeśli tamtego dnia tak naprawdę umarłam, ale nie mam
tego świadomości?
Potrafię sobie wyobrazić, jak moja mama wchodzi do pokoju, nie
może mnie dobudzić, znajduje list na biurku, zanosi się płaczem, krzyczy.
Dlaczego potrafię sobie to wyobrazić?
Może tak naprawdę życie ludzi, których
znałam toczyło i toczy się dalej, a po prostu ja zniknęłam z tamtej linii
czasowej?
Co jeśli tak działa życie?
Ludzie umierają w wypadkach, po ciężkich
operacjach, kiedy nie udało się ich uratować. Może oni dalej żyją w swojej linii
czasowej, w której jednak lekarzom się udało?
Pomyślałam, że jest to myśl, którą
chcę się podzielić, że być może napiszę o tym opowieść, zawsze marzyłam o
napisaniu książki, mam nawet zaczętych kilka historii, ale nigdy nie miałam
odwagi nikomu tego pokazać, opublikować czy udostępnić gdziekolwiek, a może
powinnam? Może to jest moje przeznaczenie? Chciałabym się kiedyś o tym
przekonać, ale najpierw musiałabym być z czegoś dumna i zadowolona minimum w
90%, a na to jeszcze poczekam.
Jeżeli ktokolwiek to przeczytał, dziękuję.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdego szczerego komentarza.
Nie dodawaj takich, typu kopiuj/wklej.
Zostaw link do swojego bloga, zajrzę. :)